MEMORIAŁ POTRZEBUJE TWOJEJ POMOCY
GŁOSY WOJNY
Wojna na czterech łapach. Opowieść Serhija Nebohi
Kinolog, właściciel hodowli psów w obwodzie czerkaskim Serhij Neboha ratuje ofiary wojny, ktore same nie wołają o pomoc. Pomaga przeżyć, znaleźć bezpieczne schronienie dziesiątkom psów, ktore znalazły się na terenach wojny. Psy cierpią i giną jak ludzie, – mówi Serhij, który nakręcił dokument “Wojna na czterech łapach”, bo uważa że zbrodnie przeciwko zwierzętom również powinny być zadokumentowane. Z Serhijem Nebohą rozmawia Taras Wijczuk.

Rysunek: Olga Iliczewa
Nazywam się Serhij Walerjewicz Neboha, jestem właścicielem hodowli owczarków kaukaskich „Drzewo życia” w Czerkasach w Ukrainie.

— Jak długo zajmuje się Pan hodowlą psów?

— W profesjonalnej kynologii siedzę 15 lat. Psy z mojej hodowli reprezentują nasz kraj na międzynarodowych konkursach. A w ciągu ostatnich 5 lat dostarczałem psy dla Ministerstwa Obrony Ukrainy, dla Ukraińskiego Koncernu Obronno-Przemysłowego (Ukrobronprom). Także nasi “absolwenci” służą w oddziałach siłowych.

— Czy wydarzenia z 2014 roku wpłynęły na kynologię w Ukrainie?

— Rzecz w tym, że kynologia w krajach byłego ZSRR zawsze była podzielona. Rosyjscy kynolodzy traktowali nas lekceważąco. Ale nigdy nie rozumiałem, dlaczego kynologia ukraińska jest porównywana do krajów trzeciego świata, a Białoruś i Rosja to w tym względzie pierwszy świat. Zawsze prowadziliśmy skuteczne prace nad ulepszaniem rasy, nasze pogłowie było konkurencyjne, a nasze psy znano na całym świecie.

W 2014 roku pojawiła się rosyjska narracja: „Psy są poza polityką, psy nie mają tu nic do rzeczy”. Ale jako to nie mają nic do rzeczy? Przecież kynologia kraju reprezentuje go na świecie. To po pierwsze. A po drugie – kynologia zawsze znajdowała się pod kuratelą konkretnych struktur siłowych. Prosty przykład: prezydent Turkmenistanu leci odwiedzić Putina, a ten mu daje w prezencie szczeniaka owczarka środkowoazjatyckiego. No jak psy mogą być poza polityką?

W Ukrainie kynologia się podzieliła. Mam na myśli kynologów Charkowszczyzny, Donbasu i innych rosyjskojęzycznych regionów. Wielu ludzi tęskni za “bratnimi narodami”. Nie bardzo ich rozumiem, ale, na szczęście, dużo osób zmieniło poglądy w czasie wojny.

(...) Osobiście pomagałem wywozić hodowle z obwodu charkowskiego, Mariupola, Bierdiańska, Chersonia, Zaporoża. Na Donbasie zawsze było dużo moich wychowanków (mam na myśli psy). Wielu już odeszło – i właścicieli, i psów. Bardzo mocna szkoła kynologiczna była w Charkowie, Doniecku, Mariupolu, ale uchowały się jednostki.

— Jak przeżył Pan 24 lutego 2022?

— Kiedy zaczęła się wojna, byłem razem z rodziną w hodowli. O 5.30 rano zadzwonili do mnie koledzy z obwodu charkowskiego, moja znajoma, która hoduje owczarki kaukaskie. Powiedziała z płaczem: „Serhiju Walerijewiczu, pod moimi oknami idą rosyjscy żołnierze i jadą czołgi”. Niestety, nie mam z nią od tamtej pory kontaktu. Nie ma już wioski, w której mieszkała i nie wiem, co się z nią dzieje. Pytałem chłopaków, którzy wyzwalali obwód charkowski: „Dowiedzcie się czegoś”. Odpowiadali to samo: „Tu są ruiny, nie ma tu nikogo”.


Nigdy im nie przebaczę


— Czy Pańska hodowla była pod okupacją?

— Na szczęście okupowana nie była, ale musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie: „Co robić?”
Zaproponowano mi, żebym ewakuował się na zawsze do Kanady, razem z psami. Ale ja nie chcę nigdzie wyjeżdżać ze swojego kraju. Łatwo powiedzieć: „Przyjedź”. Ktoś, kto nie miał 20 psów ważących po 50-100 kilogramów, nie może sobie wyobrazić, co to znaczy wziąć je wszystkie za kark i pojechać w nieznane. Jak trzeba pojechać z trzema psami do Kijowa – to już jest cała operacja. To bardzo drogie hobby. W naszym kraju nie nazwałbym tego biznesem. Zazwyczaj zajmują się tym pasjonaci. Każdy, kto ma hodowlę dużych psów, zdaje sobie sprawę, że bardzo trudno jest przewieźć taką liczbę psów. Po pierwsze – potrzebne są pieniądze. Po drugie – duży autobus rejsowy. Po trzecie – przypomnijcie sobie, co się działo w pierwszych dniach wojny: panika, nawet ludzi nie dało się wywieźć, a co dopiero psów. Ale widziałem dużo przykładów bardzo ludzkich zachowań.

Moi znajomi w Buczy, Irpieniu, Borodiance rzucali wszystko: drogie samochody, wille, i w kapciach, z paszportem w zębach, ciągnęli swoje dzieci i zwierzęta. Owszem, czasem ludzie porzucali zwierzęta, ale na ogół Ukraińcy zademonstrowali wysoki poziom humanitaryzmu.

W obwodzie kijowskim zginęło wielu wolontariuszy. To przede wszystkim nasza młodzież, która z wielką odwagą ewakuowała ludzi i zwierzęta. 24 lutego zapisaliśmy się razem z synem do Obrony Terytorialnej, bo ja nie chciałem uciekać. Jedyne, o co poprosiłem przyjaciół za granicą, to pomoc w wywiezieniu mojej rodziny. 25-go pojechałem do weterynarza i wziąłem 20 ampułek środka usypiającego. To była bardzo trudna decyzja, do dziś nie mogę sobie wybaczyć. Rzecz w tym, że już widziałem, jak rozstrzeliwali psy, jak w obwodzie kijowskim rozstrzeliwali całe gospodarstwa, jak się znęcali. 24-25-go straciłem kontakt z wieloma kolegami z branży, z którymi jeszcze pół roku wcześniej piłem kawę w kijowskiej kawiarni „Kryształ”. Dużo z nich już nie żyje.

Wiedziałem, że jeśli moja wieś będzie okupowana i dowiedzą się, że to moje psy, to nie rozstrzelają ich tak po prostu, a będą się znęcać. Więc zdecydowałem się uśpić całe pogłowie.

W końcu, na szczęście, nie musiałem tego robić, ale byłem gotów. Nigdy nie wybaczę kolegom z Rosji, którzy na początku wojny zacierali ręce: „Zasłużyliście na to, przeklęci banderowcy”. Nigdy tym ludziom nie przebaczę.

Krytykowano mnie za to, że nie oddałem psów. Ale praktycznie nie da się przekazać komuś takich psów, jak owczarki kaukaskie. W ciągu 2020 i 2021 roku udało mi się oddać w dobre ręce około pięciu dorosłych psów. Uważam, że dokonałem rzeczy niemożliwej. Oddać w obce miejsce „kaukazczyka” (psa-lidera, uznającego tylko jednego pana) – to w zasadzie niewykonalne. Teraz mam 50 psów, które czekają na właścicieli. Mogę oddać. Ktoś zechce je wziąć? Jeśli nie, to proszę mnie nie krytykować.

Z kamerą przez pola minowe

— Co skłoniło Pana do nakręcenia filmu „Wojna na czterech łapach”?

– Odpowiedź jest prosta. W obwodzie kijowskim mieszka sporo osób z branży, które w normalnym życiu były moimi konkurentami. Nie przyjaźniliśmy się. Na przykład znana na całym świecie hodowla „Daur Don”, w której jest 70 psów, 7 Mistrzów Świata, 15 Mistrzów Europy. Takich osiągnięć nie mają nawet Rosjanie, chociaż mówi się, że to “rasa sowiecka”. Tak się złożyło, że właśnie o nich martwiłem się najbardziej, bo byli ulokowani w Żerewie [rejon iwankowski]. Dziś ta wieś już nie istnieje. Od pierwszego dnia nie było z nimi kontaktu. Pierwszymi, komu pojechałem pomagać po wyzwoleniu obwodu kijowskiego, była właśnie hodowla owczarków kaukaskich „Daur Don”. Byli bardzo zdziwieni, kiedy w końcu dotarłem do nich przez pola minowe. Właśnie tam zrodził się pomysł filmu.

Kręciłem pola minowe, a kiedy dojechałem do nich, miałem już niewielki kawałek materiału. Potem pojechałem do innych. Pisaliśmy do siebie na Facebooku, w Telegramie. Wiedziałem, gdzie kto się znajduje, po drodze podrzucałem mięso i karmę do około 5 hodowli.

Była hodowla psów moskiewskich stróżujących, gdzie u kobiety na podwórzu stał czołg. Rosjanie raz powiedzieli: „Szczekanie twoich psów przeszkadza nam spać, żebyś się nie męczyła, rozstrzelamy je, i koniec”.

Dlatego postanowiłem, że trzeba to dokumentować, bo nadejdzie czas, kiedy te fakty trafią do sądu.

— Dlaczego postanowił Pan ratować psy, a nie ludzi?

— Nie mogę powiedzieć, że ratowałem tylko psy – raczej psy z ich właścicielami. Psy cierpią i giną jak ludzie. Tyle że człowiek może powiedzieć „pomóż”, a pies czy kot nie. Niestety, teraz niewiele osób zajmuje się taką pomocą. Jestem bardzo wdzięczny krajom europejskim, które pozwoliły przekraczać granicę bez sprawdzania rodowodów i paszportów weterynaryjnych. Dziękuję społeczności europejskiej, która przyjęła tak dużo psów.


Koni rozstrzelano dla zabawy

— Czy uważa Pan, że rosyjscy wojskowi planowo likwidują zwierzęta?

— Znam fakty, które to potwierdzają. Kiedy pocisk trafia w wolierę, rozumiem, że to ślepa kula. Ale byłem w jednej wsi, w Borodiance, rozmawiałem z człowiekiem, który pokazał mi skórę z głową swojego młodego owczarka niemieckiego. Zjedli go Buriaci. Zdziwiłem się, a on odpowiedział: „Czemu się pan dziwi? Tu takie rzeczy działy się na każdym podwórzu”. Mężczyzna, który udzielał mi wywiadu, znalazł skórę i wnętrzności swojego psa w piwnicy: zwierzę po prostu zjedli. Takich przypadków w obwodzie kijowskim było bardzo dużo. Mało tego, że zjadali zwierzęta, to jeszcze przestrzeliwali im grzbiety, żeby umierały powoli, w męczarniach. Bywałem w miejscach, gdzie zwierzęta zjadały się nawzajem. To widziałem na własne oczy w obwodzie kijowskim. „Daur Don” cudem wywiózł 10 psów, 60 zostało. Kiedy wróciliśmy, biegały po lesie, połowę psów zabiły pociski. Mam ujęcia, na których widać, jak na środku drogi przybili psa kulami do drzewa. Takich sytuacji było dużo.

Mam informacje o tym, że całe hodowle, na przykład owczarków środkowoazjatyckich, wywozili do Rosji. Albo brali szczeniaka, a potem znajdowało się jego głowę i łapy na skraju wsi. Po prostu usmażyli go z ziemniakami.

W obwodzie kijowskim w każdej wsi znajdziecie mnóstwo ludzi, którzy to potwierdzą. Jeszcze jeden znany przypadek: całą stadninę koni pod Borodianką i pod Hostomelem rozstrzelali dla zabawy. O zwierzętach gospodarskich nawet nie wspominam, bo takie przypadki były w każdej wsi. Palili całe farmy. Znam ludzi, którzy po deokupacji zbierali szczątki ludzkie i zwierzęce. To są straszne historie. Zadzwonił do mnie znajomy, który wszedł na te tereny po ZSU. Zbierali te szczątki.

Zadzwonił o drugiej w nocy i powiedział: „Walerycz, pierwsze, co chcę zrobić, to wziąć prysznic i wypić butelkę wódki bez przegryzki”. Pytam: „Sasza, co się stało?”. A on na to: „Cała Bucza, cały Irpień zawalone są szczątkami ludzi i zwierząt. O ludzi się troszczymy, ale o zwierzęta niestety dbają tylko ich właściciele”.

Na przykład Wiaczesław Zakatow – legendarny człowiek, właściciel wołkodawów kaukaskich. Ma 72 lata, kiedyś przyjeżdżał do niego cały Kaukaz, a teraz siedzi w Czernihowie, w rozwalonym domu z 12 psami. Po wizycie w „Daur Donie” pojechałem do niego. Wysłałem mu kilka grzejników, bo wstawić szyby i położyć dach w tym zrujnowanym domu – to nierealne. Mieszka w łazience. Zawsze staram się coś mu do Czernihowa dostarczyć. Ten człowiek ma 72 lata i nie porzucił swoich psów, chociaż miał możliwość wyjazdu.

Kolejny przykład. Przewodniczący związku weteranów ATO – Serhij Moskalenko – też nie zostawił swoich psów. Nie dał rady wyjechać i cudem przeżył. W obwodzie charkowskim miałem przyjaciół, z którymi nie mogę się skontaktować od lutego. Kiedy wyzwalali Charkowszczyznę, pisałem do znajomych z oddziałów wyzwalających: „Sprawdźcie miejscowość Wesełe, Cyrkuny”. Odpowiadali mi: „Walerycz, tam już nie ma ani ludzi, ani zwierząt, po prostu przestały istnieć”. Mariupol to w ogóle osobny temat. Zginęło tam kilku moich przyjaciół kynologów. Żona Witalija Abaszowa, który pomaga mi z mięsem, jest rodem z Mariupola. Jej siostra miała dużą hodowlę, 40 psów, a teraz nie ma nikogo – ani siostry, ani psów. (...)

— Jakie zadania stoją przed ukraińskimi kynologami?

— Rosyjska Federacja Kynologiczna powinna być wykluczona ze światowego środowiska hodowców psów. Psy zawsze reprezentują kraj: jak sport, sztuka itd. To zawsze wizytówka kraju. Biorąc pod uwagę, że obecnie połowa kynologii przestała istnieć, naszym głównym celem jest przeżycie i zachowanie pogłowia, które przetrwało. Właśnie dlatego pomagam dziś tym ludziom, z którymi wcześniej konkurowałem. Teraz płyniemy w jednej łódce – jak śpiewał Oleh Skrypka: „W czółnie jak we śnie”.

— Co można uważać za ostateczne zwycięstwo Ukrainy?

— Uważam, że o zwycięstwie można mówić, kiedy przywrócimy granice z 1991 roku, tak jak powiedział nasz Prezydent. To po pierwsze. Po drugie – Rosja w obecnej postaci nie ma prawa do istnienia. Po prostu nie ma prawa. Powinna przestać istnieć raz na zawsze.


Tekst: Denys Wołocha

Tłumaczenie: Katarzyna Syska


Projekt jest finansowany przez Praskie Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego. Informacje o projekcie można znaleźć tutaj.