Mykoła Andrijewicz Kostenko mieszka we wsi Moszczun, przy ulicy Leśnej.
— Spodziewał się pan, że wybuchnie wojna?
— Myślałem o tym już od 2014 roku – że możliwe, że pójdą dalej. Bo ja nie oglądałem seriali, tylko czytałem wiadomości, porównywałem je. Wiedziałem, że pójdą dalej. Wszystkim to mówiłem.
— Przygotowywał się pan do wojny?
— Dopiero 24 lutego spakowaliśmy walizkę ewakuacyjną, dokumenty. Kiedy się obudziłem, nic jeszcze nie wiedziałem o wojnie. Dowiedziałem się, kiedy już przyleciały helikoptery. Kobiety i dzieci stały i patrzyły, jak przelatywały bokiem. Rosjanin stał z karabinem i patrzył. Przeganiałem sąsiadów z ulicy. Żeby się ukryli. Helikoptery szły na Hostomel. Zrzucały bomby, chciały wysadzić desant. Naliczyłem około 15-16 helikopterów. Najpierw leciały nad wsią, potem nad lasem.
— Co robiliście?
— Co konkretnie robiliśmy? Znieśliśmy łóżka do piwnicy. W naszej piwnicy chroniły się trzy rodziny. Żona, córka, zięć, wnuk, wnuczka. Wszyscy byli w piwnicy. Co jakiś czas, kiedy nie strzelali, wychodzili. Ja sam nie ukrywałem się w piwnicy.