MEMORIAŁ POTRZEBUJE TWOJEJ POMOCY
GŁOSY WOJNY
Zostałam w Borodiance, bo nie mogłam porzucić psa. Relacja Natalii Witkowskiej.

Nigdy wcześniej nie słyszałam tego odgłosu samolotu, kiedy zniża się do bombardowania. Kiedy siedzieliśmy w piwnicy, wszystko w środku się trzęsło. Moja synowa zasłaniała dziecko swoim ciałem. To było straszne, nie potrafię tego opisać, – mówi Natalia Witkowska, która przeżyła okupację i bombardowanie Borodianki.
Nazywam się Natalia Fediriwna Witkowska. Jestem nauczycielką w liceum. Mieszkam w Borodiance, w obwodzie kijowskim. Tu przeżyłam rosyjską okupację.

— Jaki był dla Pani pierwszy dzień pełnoskalowej inwazji FR?

— Mamy piętrowy dom, ciągle ktoś wchodził na piętro i patrzył, skąd widać łunę, co i jak. Bo z jednej strony jest Hostomel, a Rosjanie szli z drugiej strony – od północy. Słyszeliśmy łoskot, odgłosy samolotów, a potem zaczęły się wybuchy. Zorganizowaliśmy w rodzinie dyżury, żeby wiedzieć, skąd leci. Bo dom jest piętrowy, a wtedy mieszkał z nami dwuletni wnuk. Za każdym razem zbiegaliśmy do piwnicy, a wchodzić do góry było ciężko. Więc się zmienialiśmy, żeby wiedzieć, kiedy robi się niebezpiecznie i trzeba iść do piwnicy.

Poza tym zabezpieczyliśmy okna metalową konstrukcją i założyliśmy z sąsiadami wspólną grupę na czacie, żeby wymieniać się informacjami. Ale na niewiele nam się zdała, bo prawie od razu zabrakło prądu i zasięgu. Z pierwszego dnia pamiętam jeszcze, że wyszliśmy z domu, licząc na to, że uda nam się kupić jedzenie, ale sklepy były już właściwie puste. Dlatego potem już siedzieliśmy po prostu w piwnicy, wyglądaliśmy stamtąd, żeby zorientować się, co się dzieje, gdzie dudni, skąd leci.
— Jak się dla Pani zaczęła okupacja?

— Okupacja zaczęła się od pożarów. Pamiętam, jak 7 marca koleżanka pisała, że po ich ulicy chodzą okupanci i przeszukują mieszkania. To była ostatnia korespondencja, potem zasięg przepadł.
A do nas okupanci doszli 9 marca – taka mini-kolumna przeprowadzająca zaczystki i trochę sprzętu, na którym siedzieli snajperzy. Do naszego domu weszło ośmioro: Buriaci i jeden Rosjanin. Sprawdzili cały dom. Mówili, że szukają banderowców. Zapytałam, po co w ogóle przyszli do Ukrainy, ale oni raczej nie wdawali się w dyskusje. Rozmawialiśmy z rosyjskim oficerem, on też pytał, gdzie są „nacyki” [nacyści] i interesował się warunkami życia u nas. A my kolejny raz pytaliśmy, po co przyszli. Próbowaliśmy tłumaczyć, że nie trzeba nas wyzwalać, że nikt tu nie dyskryminuje rosyjskojęzycznych mieszkańców. Mówiłam, że sama kiedyś uczyłam rosyjskiego. Ale oni ciągle o Banderze i nacjonalistach. Odniosłam wrażenie, że naprawdę nie rozumieli, że tu nikt na nich nie czekał.

Były trzy fale okupantów. Pierwsza – kolumny wojsk przeszły przez Borodiankę i już do nas nie wróciły. A 15-20 marca nadciągnęła druga fala. Nie byli dobrze ubrani, jak ci z pierwszej fali, ale już trochę zaniedbani.

Szukali miejsca, gdzie można się ogrzać, znosili koce z mieszkań do piwnic i tam urządzali swoje barłogi. A trzecia fala to już były zupełne obdartusy. Koszmar, nie da się tego opisać. Łazili jak bezdomni po okolicznych mieszkaniach. Nas w zasadzie nie zaczepiali, tylko przeszukali dom. Ale sąsiada pobili za to, że w nocy palił w oknie [papierosa]. Myśleli, że w ten sposób – żarzącym się czubkiem papierosa – daje sygnał partyzantom z SZU [Sił Zbrojnych Ukrainy].
Borodianka
Zdjęcie: Charkowska Grupa Obrony Praw Człowieka
— Czy była Pani świadkiem przestępstw popełnianych przez rosyjskich żołnierzy?

— Zajmowali się maruderstwem. Na przykład okradli dom sąsiada przy ulicy Nowej 7. Poza tym wchodzili do mieszkań przez okna, wynosili rzeczy i ładowali do samochodów.

— Czy widziała Pani, jak rosyjscy wojskowi torturują lub mordują cywilów?

— Nie, bo my prawie nie wychodziliśmy z domu i przebywaliśmy wyłącznie na naszej ulicy.

— Czemu nie ewakuowaliście się z Borodianki?

— Po pierwsze – nie mieliśmy z mężem paliwa. Wszystko oddaliśmy dzieciom, żeby mogły wyjechać. Po drugie – mamy psa, owczarka środkowoazjatyckiego, nie mogliśmy go zostawić. Po trzecie – nie chcieliśmy jechać i objadać innych, skoro mamy swój majątek i zapasy. Ale przede wszystkim – to jest moja ziemia. Dlaczego mam ustępować tym, którzy wchodzą na mój teren?

— Czy przed wybuchem wojny przypuszczała Pani, że może dojść do inwazji na pełną skalę?

— Zdawałam sobie sprawę, że stosunki z Rosją się pogarszają, ale do ostatniej chwili nie wierzyłam, że zrobią coś takiego.

— Nie przygotowywaliście się do wojny?

— Dzień przed wybuchem wojny mąż i syn zaczęli mówić, że trzeba spakować jakieś rzeczy, a już 24-go miałam przygotowaną awaryjną walizkę i wszystkie dokumenty. A przedtem nie.

— Była Pani świadkiem bombardowaniu Borodianki przez rosyjskie lotnictwo.

— Koszmar! Nigdy wcześniej nie słyszałam tego odgłosu samolotu, kiedy zniża się do bombardowania. Baliśmy się, uciekaliśmy do piwnicy. Kiedy siedzieliśmy w piwnicy, wszystko w środku się trzęsło. Bomby spadały 400 metrów od nas, a czuć było bardzo mocno. Moja synowa zasłaniała dziecko swoim ciałem. To było straszne, nie potrafię panu tego opisać. Potem nasze dzieci razem z wnukami ewakuowały się, a my z mężem jakoś przystosowaliśmy się do takiego życia.

— W jakim stanie jest wasz majątek?

— Częściowo uszkodzony. Chwała Bogu, dom wytrzymał, ale na dach spadł odłamek: podziurawione jest pokrycie dachu, uszkodzona przybudówka, wszędzie pęknięcia. Mieszkać się da, ale od fal uderzeniowych przy oknach powstały szczeliny. Nie wiem, jak przetrzymamy zimę. Jednak w porównaniu i innymi poszkodowanymi, którzy stracili wszystko, nad nami się Bóg zlitował.

— Co Pani czuła, kiedy Borodianka została wyzwolona?

— Wielkie szczęście! Ale lęk w środku pozostał. Że byli tu, deptali naszą ziemię, wyrządzili tyle zła.

— Czy Pani stosunek do Rosjan się zmienił?

— Wielu moich przyjaciół ma tam krewnych, dobrze ich znam i nie wiem, jak postąpię w przyszłości, ale teraz nie chcę z nimi rozmawiać. Na razie nie wyobrażam sobie, co by się musiało stać, żebym usiadła z nimi przy jednym stole. Żal mi matek rosyjskich żołnierzy, ale z drugiej strony jeśli pozwoliły swoim synom jechać, żeby nas zabijać, nie zasługują na współczucie. Niech im ziemia będzie betonem.


Tekst: Aleksandr Wasiljew

Tłumaczenie: Katarzyna Syska


Projekt jest finansowany przez Praskie Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego. Informacje o projekcie można znaleźć tutaj.