MEMORIAŁ POTRZEBUJE TWOJEJ POMOCY
GŁOSY WOJNY
Kiedy pod bombami bloki zapadały się jak domki z kart, żegnałam się z życiem

Mieszkanka Borodianki Ninel Czernyszenko na własne oczy widziała, jak rosyjskie samoloty zrzucały bomby na budynki cywilne. Niezachwianie wierzy w zwycięstwo, pokój i odbudowę Ukrainy.
— Jak przeżyła pani pierwszy dzień pełnoskalowej agresji Rosji?

— Nie wiem czemu, ale się nie bałam. W głębi duszy wierzyłam i wiedziałam, że wszystko przetrwamy.

— Co się działo w Borodiance w pierwszych dniach?

— Ludzie, pewnie tak samo jak ja, wierzyli, że wszystko będzie dobrze, nie chcieli porzucać swoich domów.

— Kiedy Rosjanie wkroczyli do Borodianki?

— 1 marca byli tu „przejazdem”. Mieszkamy na ulicy Centralnej, więc cały rosyjski sprzęt jechał obok nas. W nocy z 1 na 2 marca nie nocowaliśmy w domu. Kiedy 2 marca wróciliśmy na naszą ulicę, czekał nas straszny widok.



To wszystko było tak potworne, że nikomu nie życzę takiego widoku. Okna i drzwi były wybite, wszystko zniszczone, popękane – jak pęknięte serce – okropnie było na to patrzeć.
Trupy leżały wszędzie, nie wiedzieliśmy, gdzie można zrobić krok… Wtedy zabraliśmy z mieszkania wszystko, co się dało.

— W jakim stopniu ucierpiał wasz blok? Czy były w nim ofiary śmiertelne?

— W naszym bloku nikt nie zginął. Zmarł chłopak z sąsiedniego bloku, który zbombardowali. Chcę podkreślić, że wszystkie bomby, które Rosjanie zrzucili na Borodiankę, były na tyle precyzyjne, że nigdzie obok budynków nie ma lejów, są tylko wewnątrz bloków.
Bardzo ucierpiał sąsiedni blok. Było tam dużo ofiar. Trupy leżały na ulicy, natykaliśmy się na porozrzucane ręce, nogi, głowy. Potem psy przywlekały szczątki na podwórze. Było ich bardzo dużo.

— Czy Rosjanie dopuszczali się zbrodni wojennych przeciwko cywilom podczas okupacji Borodianki?

— Wiele osób mówiło, że w pierwszych dniach Rosjanie strzelali do przypadkowych ludzi. Słyszałam też, że weszli do domu, w którym mieszkała rodzina.



Powiedzieli mężczyźnie, że podoba im się jego żona i ją zabierają. Zaczął stawiać im opór. Zastrzelili go na oczach bliskich. A potem zastrzelili jeszcze dwóch swoich żołnierzy, żeby nikomu się nie wygadali.
Jeden blok ostrzelali, bo chłopak opublikował w Internecie zdjęcia rosyjskiego sprzętu w Borodiance. Zlokalizowali go i ostrzelali ten blok.

Teraz sobie przypomniałam, że przy wylocie z Borodianki jest przejazd kolejowy. Tam w domku mieszkało małżeństwo z dziećmi. Orkowie, żeby kontrolować przejazd, po prostu weszli do domu, rozstrzelali całą rodzinę, wprowadzili na podwórze czołg i powiedzieli, że będą tam mieszkać. Biegali, szukali nazistów. Ani jednego nie znaleźli. Po prostu mordowali zwykłych ludzi.

— Czy uważa Pani, że Rosjanie celowo bombardowali budynki mieszkalne?

— Myślę, że tak. Bardzo się bali, że mieszkańcy będą ich obrzucać koktajlami Mołotowa. Widziałam, jak w pierwszych dniach rosyjska kolumna jechała między blokami przez ulicę Centralną. Lufa pierwszego czołgu była skierowana w lewo, kolejnego – w drugą stronę. Za nimi jechały wozy pancerne i z karabinów ostrzeliwali bloki.

Potem pojawił się samolot. Leciał bardzo nisko, huk był okropny. Staliśmy i żegnaliśmy się ze sobą. W takich momentach zdajesz sobie sprawę, że dziesięć kroków w lewo lub prawo – i po tobie. Tylko w Bogu nadzieja.
Wiedzieliśmy przez okno, jak na sąsiedni blok spadały bomby. Zapadł się na naszych oczach – w trzy sekundy. To było tak straszne, że nawet nie umiem tego wyrazić. I nagle znów ten samolot, ale już w drugą stronę. I znów stoisz, żegnasz się, blok drży… Wtedy zbombardowali budynek numer 371. Robili to specjalnie, nie przypadkowo! Wszystkie osiem bloków, które ucierpiały, zniszczyli właśnie w ten sposób – pociski uderzały w sam środek.

— Co się stało z pani mieniem?

— Moje mieszkanie zostało zniszczone, mieszkanie mojej córki spłonęło do cna, samochód zniszczony, wszystko zrujnowane. Zostaliśmy na ulicy. Jedyne pocieszenie, że jesteśmy żywi. Teraz zaczęliśmy doceniać, że chociaż przeżyliśmy.






Mojemu mężowi ukradli narzędzia budowlane, zabrali też dużo ubrań i butów. Brali rzeczy, na które Ukraińcy by nawet nie spojrzeli.

— Czy Rosjanie zajmowali się rozbojem, zatrzymywali się w mieszkaniach w waszym bloku?

— Proszę wybaczyć, ale kiedy wróciłam do domu, zastałam brudny sedes. Moją bieliznę zabrali, swoją – brudną – zostawili. Po rozmiarze widać, że to byli ludzie niscy. Może Buriaci. Przypadków rozboju było dużo. W sąsiednim bloku mieszkali oficerzy, a naprzeciwko, w prywatnym domu – żołnierze. Oczywiście wszystkie drzwi do mieszkań były otwarte: wchodź i rób, co chcesz.

— Czy otrzymuje pani teraz pomoc od państwa?

— Po powrocie z ewakuacji otrzymaliśmy status WPO (osoba czasowo przemieszczona), bo straciliśmy mieszkanie. Zarejestrowaliśmy się i dostajemy teraz 2000 hrywien miesięcznie. Powiedzieli, że to tymczasowe, póki nie zapewnią nam mieszkania.

— Co pani czuła po powrocie z ewakuacji do domu?

— Przez pierwsze cztery miesiące płakałam. Poszliśmy z mężem do mieszkania, pomyśleliśmy, że żyć się da, gdyby nie roztrzaskany sufit i walące się ściany. Ale chcę jeszcze powiedzieć, że orkowie nie wiedzą, jacy Ukraińcy są pracowici. Wszystko odbudujemy, będzie dobrze. A nasi wojskowi pokonają wszystkich wrogów.
Zawsze wiedziałam, że zwyciężymy, i Krym będzie nasz, i wszystko odzyskamy. Tylko nie spodziewałam się, że za taką cenę.

— Czy zmienił się pani stosunek do Rosjan?

— W ogóle nie rozumiem, dlaczego ich jeszcze ziemia nosi. Przecież jest na świecie Bóg. Nie wolno tak znęcać się nad cywilami. Nie można gwałcić dzieci. Myślę, że już na wiosnę zwyciężymy. Że będziemy świętować, cieszyć się i wszystko odbudowywać. Wszystko będzie dobrze. I niech nam Bóg dopomoże!





Rozmawiał Taras Zozulinski Ołeksandr Wasiljew

Tłumaczenie: Katarzyna Syska

2023


Materiał został przygotowany przez Charkowską Grupę Obrony Praw Człowieka w ramach globalnej inicjatywy T4R (Trybunał dla Putina).



Projekt jest finansowany przez Praskie Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego. Informacje o projekcie można znaleźć tutaj.