MEMORIAŁ POTRZEBUJE TWOJEJ POMOCY
GŁOSY WOJNY
Przez okno pociągu widzieliśmy, jak w Słowiańsku mężczyźni łomami trzymali tory, żebyśmy mogli przejechać…
Anna Mikołajewna mieszkała we wsi Sieriebrianka. Z małą wnuczką, synem i bratową z trójką dzieci zdążyła się ewakuować z Kramatorska dzień przed tragedią na dworcu. “Następnego dnia dwie rakiety trafiły w miejsce, w którym czekaliśmy. Gdybyśmy tam zostali, już by nas nie było. Naszą wieś spalono do szczętu. Nie mamy już wsi”.

Mieszkaliśmy we wsi Serebrianka, w obwodzie donieckim, rejon bachmucki.

Jak wojna wdarła się w wasze życie?

To było dwudziestego czwartego lutego. Wstałam rano, chciałam wnuczkę do szkoły szykować. Wpół do szóstej wyszłam na podwórze i usłyszałam hałas od strony okolicy, gdzie stała szkoła. Zadzwoniłam do nauczycielki, mówię: „Co tam się dzieje, bo nie wiem, czy mam dziecko wieźć do szkoły”. A ona odpowiada: „Nie wieźć, już sprawdziłam w Internecie – to kramatorskie lotnisko bombardują”.
Pół godziny później usłyszałam, że zaczęli bombardować od Kramatorska do Słowiańska. Kreminną, Rubiżne, Łysyczańsk, Siewierodonieck, Popasną. Jak zaczęli strzelać dwudziestego czwartego, tak przestawali tylko na dwadzieścia minut: bombardowali trzydzieści pięć dni podrząd, w dzień i w nocy. Samolot na Popasną tak nisko nad moim domem przeleciał, że wnuczka długo na jedno ucho nie słyszała. Dzięki Bogu, teraz już wszystko w porządku.

Gdzie byliście w tym czasie?

Prawie cały czas siedzieliśmy w piwnicy. Syn zbudował piec z cegieł, bo było zimno. Ogrzewaliśmy się w piwnicy. Czasem tam spaliśmy.


Niech pani wyjedzie z tej okolicy

Czy była Pani świadkiem niszczenia obiektów cywilnych?

Widziałam, jak w Rubiżnym płonęła fabryka „Zoria”. Widziałam, jak dymiła fabryka kartonu… Ogień i dym były tak silne, że widać je było z odległości dwudziestu kilometrów. Potem spalili rafinerię w Łysyczańsku: też było to widać od nas. Szóstego kwietnia przyjechali do nas ukraińscy żołnierze i zaczęli sprawdzać dokumenty.

Zachodzili do każdego domu, sprawdzali dokumenty, patrzyli, czy nie ma obcych w piwnicach. Wtedy podeszłam do nich i zapytałam: „Co mam robić? Co z dzieckiem? Ciężko mi z nią w piwnicy: trzeba przygotować jej jedzenie, wykąpać, dziecko już miesiąc się nie kąpało, bo boję się, że jak zacznę ją kąpać, będą strzelać i zerwie nam dach”.

W 2014 roku na moich oczach wybuchł pocisk. Wyleciały okna, zerwało połowę dachów.

Działo się to we wsi Serebrianka, obwód doniecki, rejon bachmucki. Widziałam to wszystko i bałam się, że Rosja znów zacznie zrzucać bomby, a ja mam dziecko. Bardzo się bałam o wnuczkę.
Kiedy przyszli nasi chłopcy, powiedzieli: „Bardzo panią prosimy, niech pani wyjedzie z tej wsi, z tej okolicy, bo dziecko się będzie bać”. Mówię: „Rozumiem, ale żal mi zostawiać dom, bo przeżyłam tu pięćdziesiąt lat”. Ale w nocy podjęłam decyzję, że dla dobra wnuczki trzeba wyjechać.

Jak opuszczała Pani Serebriankę?

To było siódmego kwietnia, na święto Zwiastowania. Bardzo długo staliśmy na dworcu w Kramatorsku: było tam ponad trzy tysiące ludzi, czekaliśmy na pociąg Kramatorsk-Lwów. Wieczorem, gdzieś o 18.00, powiedzieli, że już można wsiadać, i wsiedliśmy do tego pociągu.

Około 20.00 powiedzieli, że pociąg nie ruszy. Jechałam z wnuczką, synem, a z nami jeszcze żona brata z trójką dzieci. Kiedy dowiedzieliśmy się, że pociąg nie pojedzie, policjanci powiedzieli, żebyśmy poszli do parku. Potem podeszli nasi żołnierze i przekazali, że zniszczone zostały tory, prawdopodobnie w Słowiańsku albo Łozowej.

Więc dalej staliśmy. Po czterdziestu minutach chłopcy znów do nas podeszli i mówią: „Wsiadajcie do pociągu, po cichu”. Jechało się ciężko, bo pociąg posuwał się bardzo wolno. Przez okno widzieliśmy, jak w Słowiańsku mężczyźni łomami trzymali tory, żebyśmy mogli przejechać… To było straszne, ale, dzięki Bogu, udało nam się dojechać. Następnego dnia dwie rakiety trafiły w miejsce, w którym czekaliśmy. Jeśli byśmy tam zostali, już by nas nie było. Byli tam ludzie z Siewierska, to obok naszej wsi. Oni zginęli.

Zdjęcie: armyinform.com.ua
Babciu, czy to nie rosyjscy żołnierze jadą?


Co się teraz dzieje w Pani wsi?

Zaczęli do mnie dzwonić ludzie, którzy tam zostali. Naszą wieś spalili do szczętu: nie ma ani jednego całego domu. Przedszkole, w którym pracowałam, spłonęło. Przy ulicy jakiś jeden dom jest zburzony, reszta spalona. Nie mamy już wsi.

Czy w Serebriance ktoś został?

Tam zostało jakieś dziesięć-piętnaście osób. Staruszkowie, ale wolontariusze jeszcze działają. Wczoraj dzwoniłam do chłopaka, który w 2014-m pomagał nam kłaść dachy. Powiedział, że pomoże i wszystkich ludzi wywiezie, bo już miesiąc siedzą bez wody, światła i żywności.

Czy Pani wnuczce zostały traumy psychiczne?

Myślę, że tak, ale teraz czuje się lepiej. Kiedy przestała słyszeć na jedno ucho, nie spała w nocy, bała się, płakała, przybiegała do mnie do łóżka, kładła się obok, drgała jej powieka. Bardzo się wystraszyła tamtego samolotu, bo głośno huczał. Mówiłam wtedy: „Ołenka, jedz szybciutko, jedz szybciutko, bo musisz teraz iść do kącika. Przez całe trzydzieści pięć dni miała kącik na łóżku, gdzie z trzech stron były ściany – żeby nie trafiły w nią odłamki z okna. Bardzo się o nią bałam. Po tym wszystkim zaczęła ciągle przebierać rączkami i mocno się denerwować.

Niedawno leżałam z nią w szpitalu (struła się). Rozmawiałam z lekarzem, przepisał jej witaminy i powiedział, że jeśli dalej będzie tak robić, to trzeba zacząć leczenie, bo ma traumę. Jeśli gdzieś coś stuknie, od razu pyta: „Babciu, co to?”.

Nawet kiedy samochody na ulicy głośno słychać, Ołenka wygląda i mówi: „Babciu, czy to nie rosyjscy żołnierze jadą?”. Do tej pory się ich boi.

Jak traktowane były osoby rosyjskojęzyczne w Pani okolicy?

U nas przeważa język mieszany: i rosyjski, i ukraiński. Ale większość ludzi mówi po rosyjsku. Moja wnuczka świetnie zna oba języki. We wsi mieszkało sporo ludzi, którzy w ogóle nie mówili po ukraińsku, ale nikt im nie dokuczał, nikt nikogo nie zmuszał, nikt nikim nie gardził.


Przyjdą banderowcy i nas zabiją

W czternastym mieliśmy włączony rosyjski kanał. Rosja informowała, że na Donbas przyszli banderowcy, żeby niszczyć rosyjskojęzyczną ludność. Ten kanał tak nastraszył ludzi, że uwierzyli, że przyszli banderowcy, żeby zabijać rosyjskojęzycznych, i bardzo się przelękli. Potem, kiedy przyjechali ukraińscy żołnierze, którzy nikomu nie robili krzywdy, ludzie zrozumieli, że ten kanał kłamie.

Teraz też włączone były rosyjskie kanały i znów mówili: „Banderowcy idą, trzeba ich zniszczyć, wszystkich będziemy niszczyć punktowymi atakami”.

Oglądałam telewizję i widziałam, że jakiś wojskowy tak mówił. Dlatego niektórzy zostali i czekali na „russkij mir”. Ale kiedy zobaczyli, że „russkij mir” zaczął do nich strzelać, wyjechali ze wsi. Tak to u nas było. Nawet do mnie ludzie podchodzili i pytali: „To prawda, że ukraińscy żołnierze przyszli i będą nas mordować? Przecież pani jest stamtąd, z Zachodniej Ukrainy?”. Urodziłam się w obwodzie lwowskim, w rejonie skolskim, pytali mnie, a ja mówiłam: „Zapamiętajcie sobie raz na zawsze, że ukraiński żołnierz was nigdy nie skrzywdzi, bo ja znam tych ludzi, wychowywałam się tam i wiem, że są uczciwi i sprawiedliwi. Ostatni kawałek chleba oddadzą, zdejmą z siebie ostatnią koszulę, żeby wam pomóc, znam tych ludzi”. Uwierzyli mi. I tak żyliśmy osiem lat. Nasi żołnierze stacjonowali, ale nikt nikogo nie zaczepiał.

Czy były osoby, które czekały na przyjście rosyjskich wojsk?

Ludzie się wahali, nie wiedzieli, dokąd pójść. Na początku nie wiedzieli, kto do nas strzela. Ale było też dużo osób, które czekały na Rosję. Mówili nawet, że będziemy mieć rosyjskie pieniądze. Ludzie się podzielili: jedni popierali Rosję, drudzy Ukrainę. Jakoś tak to było w lutym, kiedy wybuchła wojna. Niektórzy mówili: „Przyjdą Rosjanie, będzie nam lżej, ceny spadną, emerytury podskoczą”.
Wierzyli w to, póki nie zobaczyli, jak lecą rakiety, kto strzela, kto rujnuje Kramatorsk, Łysyczańsk, Siewierodonieck. Dużo osób przyjechało do nas stamtąd: bosi, bez ubrań, głodni. Pomagaliśmy przesiedleńcom. Zatrzymał się nawet u mnie pewien młody chłopak z żoną i dzieckiem. Wierzyli, że Rosja przyjdzie i wszystko będzie dobrze. Rozmawiałam z nimi, mówię: „Rozumiesz, co się dzieje i kto strzela?”. A on na to: „Teraz wszystko zrozumiałem”.

Jak wojna zmieniła myślenie prorosyjskich mieszkańców wsi?

Myślę, że po tej wojnie powinni zrozumieć, kto jest wrogiem. Nie tylko tak mówić, ale w głębi duszy pojąć, że Ukraina to nasza ziemia ojczysta. Że jeśli chcą być Rosjanami, to niech jadą do Rosji – nikt ich przecież nie trzyma. Ale jeśli mieszkają w Ukrainie, to niech zrozumieją, że napadła na nas Rosja, a nie Ukraina zaczęła strzelać. Gdzie logika? Ukraina nie strzela do swoich ludzi, nie zabija dzieci, to Rosja napadła i strzela. Myślę, że po tej wojnie i całym koszmarze, który widzieli, zrozumieją. Myślę, że wszystko będzie kiedyś dobrze.


Tekst: Taras Wyjczuk

Tłumaczenie: Katarzyna Syska


Projekt jest finansowany przez Praskie Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego. Informacje o projekcie można znaleźć tutaj.