MEMORIAŁ POTRZEBUJE TWOJEJ POMOCY
GŁOSY WOJNY
Mój dom spłonął, z całej naszej wsi prawie nic nie zostało. Opowiada Wołodymir Zajika z obwodu kijowskiego.

Ze wszystkich budynków w naszej wsi ocalało może pięć procentów, – mówi Wołodymyr Zajika, mieszkaniec wsi Moszczun w obwodzie kijowskim. Kiedy pociski trafiły w jego dom, Wołodymyr musiał gasić pożar pod ostrzałem. Z całego jego obejścia ocalała tylko szopa.
— Mam na imię Wołodia. Przed wojną robiłem różne rzeczy, na przykład, montowałem klimatyzację, a z zawodu jestem kierowcą. Obecnie na rencie inwalidzkiej – po zawale.

— Czy spodziewał się Pan, że nastąpi pełnoskalowa inwazja Rosji?

— Ależ skąd, nikt się nie spodziewał. Nawet kiedy zaczęły się wybuchy, nikt nie myślał, że będzie tak jak teraz. Że domy będą zburzone. Nikt się nie spodziewał, że w taki sposób nas napadną. Wcześniej mówiło się, że trzeba się przygotować, spakować walizkę na wypadek zagrożenia, dokumenty, żeby można było wyjechać. A my w końcu nie przygotowaliśmy dokumentów – a potem wszystko spłonęło.
— Co się działo w kolejnych dniach wojny?

— Kolejne dni spędziliśmy w piwnicy. Jak tylko zaczynali strzelać – od razu schodziliśmy do piwnicy. Na początku był zasięg, potem wyłączyli prąd. A jak zabrakło prądu, to zasięgu też. A jak zasięg się pojawiał – chowaliśmy się do piwnicy, bo od razu zaczynał się ostrzał. Latały nad nami bezzałogowe drony.

Na początku chodziłem pomagać chłopcom i byłem w Obronie Terytorialnej, dali nam jeden karabin na trzech, nie wiedzieliśmy, czy strzela… Od 25 lutego wybuchy słychać było blisko, potem jeszcze bliżej, a 6 marca, kiedy orkowie weszli do naszej wsi, zrobiło się bardzo głośno. Gęsto zrzucali “Grady” [rakiety „Grad” – przyp. tłum.] i miny.

Tamtego dnia spłonął mój dom – wyjechałem wtedy ze wsi, bo weszły oddziały rosyjskie. Mamy most, zbudowany w 1979 roku. Oni na BTRach (bojowy transporter opancerzony – red.) przedarli się na tę stronę rzeczki Irpień, potem wysadzali ten most trzykrotnie. To było straszne. Widziałem, jak helikoptery leciały na lotnisko w Hostomelu. Najpierw leciało ich pięć, potem naliczyłem jeszcze dziewiętnaście. Nasza wieś leży w dole, i helikoptery leciały bardzo nisko nad lasem, zahaczając o wierzchołki drzew. My jesteśmy w dołku, a Hostomel wyżej – pewnie dlatego obrona przeciwlotnicza ich od razu nie zlokalizowała. Ale słyszałem potem, że strącili trzy helikoptery. Syn chodził pomagać naszym żołnierzom kopać transzeje, żeby ten most zabezpieczyć. No i on widział nawet desant rosyjski.

— Jak Pan ratował siebie i swoje dzieci?

— Dzień wcześniej wywiozłem żonę i syna do Puszczy-Wodycy. Tam jest schron. A sam wróciłem do domu i zostałem z sąsiadem Andrijem.
Potem, kiedy pierwszy raz spadł u mnie na podwórzu pocisk, kiedy uderzyło w drwalkę, powiedziałem Andrijowi (on nie ma żony): „Wywieź dzieci do teściowej do Kijowa albo do mamy, widzisz przecież, co się wyprawia!”. Dopiero kiedy w moim ogrodzie wybuchła mina, odłamek mnie lekko trafił w czoło, a sąsiada w rękę, zdecydował się wywieźć dzieci. A ja zostałem sam. Kiedy dom się palił, gasiłem pożar, żeby drwalka i piwnica się nie zajęły – bo wszystko stoi blisko. Nosiłem wodę ze studzienki i gasiłem. A wyjechać postanowiłem, kiedy dom już dogorywał, a obok w polu zaczęła się ostra strzelanina z karabinów. Poszedłem do mamy i spotkałem po drodze siostrę żony. Powiedziała, że jeśli teraz nie wyjedziemy, potem w ogóle nie będziemy mogli się wydostać. Właśnie wtedy zdecydowaliśmy się na wyjazd.

Nie mogliśmy jechać główną ulicą, wyasfaltowaną, bo tam już biegali orkowie i strzelali, więc pojechaliśmy przez las, dotarliśmy do asfaltu i już stamtąd pojechaliśmy do Horenki. Tam w szpitalu jest schron. Tego dnia wyjechaliśmy jako ostatni.

— Czy widział Pan, jak rosyjscy żołnierze dokonywali zbrodni przeciwko ludności cywilnej?

— Słyszałem o tym, ale osobiście nie widziałem. Widziałem za to, jak wybuchały pociski i miny. Ostrzelali moją szopę. Synowa niedawno urodziła dziecko, jeszcze miesiąca nie miało, siedzieli w piwnicy. Wieczorem palili w piecu, żeby dziecku było ciepło, w nocy szli do domu, żeby się ogrzać. Wieczorem poszedłem po drewno (kiedy podnosi mi się ciśnienie, słabo słyszę) i dron przeleciał tak nisko, że nawet ja usłyszałem. A następnego dnia już uderzyło w drwalkę.

Potem, 5 marca, spłonął dom sąsiadów. Tam się cztery domy pod rząd spaliły, celowali w nie z “Gradów”. Jedna starsza para została we wsi, nie chcieli się ewakuować. Staruszkę po ostrzale artyleryjskim znaleziono w piwnicy, a starszego pana fala uderzeniowa odrzuciła na jakieś sto metrów…

Ich wozy opancerzone BTR i BMP z literą V wjechały do wsi dwieście metrów od naszego domu. Jechali szybko, myśleli, że dalej jest przejazd, ale wpadli w błoto. Trochę ugrzęźli, ale udało im się wydostać.

— Co się stało z Pana majątkiem?

— Od „Gradu” zapalił się dom. A potem, kiedy gasiłem pożar, nabrałem wiadro wody, idę i słyszę – coś leci, świszczy. Biegnę szybko do piwnicy, nie zdążyłem nawet zamknąć drzwi, bo wyrwało mi je z rąk razem z ościeżnicą. Do garażu wpadła mina. Uszkodzony garaż, drzwi jak sito – można makaron odcedzać.
Wołodymyr Zajika obok ruin swojego domu we wsi Moszczun w obwodzie kijowskim.
Zdjęcie: Charkowska Grupa Obrony Praw Człowieka
— Co planuje Pan robić dalej?

— Będziemy się budować. Państwo powiedziało, że pomoże, ale nie wiem, jak bardzo… Trzeba jakoś żyć dalej. Ludzie, chwała Bogu, wspierają jedzeniem, dali nam baterię słoneczną, przywożą latarki, baterie, do wsi przeciągają prąd, obiecują, że do końca miesiąca będzie światło, ale u mnie tylko szopa cała została… Będziemy coś myśleć, odbudowywać…

— Czy zmienił się Pana stosunek do Rosji i Rosjan?

— Oczywiście, że się zmienił. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to jakieś potwory, które mordują dzieci i gwałcą kobiety. Chyba nawet ludzie pierwotni tacy nie byli. Co im ta władza i telewizor wbiły do głowy! Tak im wyprały mózgi…. Przecież my nie poszliśmy do nich zabijać i gwałcić…


— Chciałby Pan coś powiedzieć Rosjanom?

— A co im można powiedzieć? Przecież to nie ludzie. Nie zrozumieją. Że niby przychodzą nas ratować… Kogo ratować, i przed kim? Po co się do nich zwracać, jeśli to nie ludzie, tylko bydło.

— Jak rosyjscy żołnierze zachowywali się podczas okupacji Moszczuna?

— Do starszej sąsiadki przyszli Rosjanie. Jakieś piętnaście osób. Ona mi to opowiadała. Usłyszała, że ktoś chodzi po domu. Ma dwupiętrowy dom z piwnicą. Kiedy Rosjanie przyszli, wyjrzała z piwnicy, a oni się trochę wystraszyli. Poprosili ją o jedzenie. Ona do nich: „Bierzcie surowe ziemniaki, jedzcie!”. I jeszcze: „Poddajcie się, chłopaki, lepiej na tym wyjdziecie!”. Nie wiem, jak ośmieliła się powiedzieć coś takiego. Przecież mogli ją rozstrzelać, takie przypadki się często zdarzały. Odeszli, sąsiadka zapamiętała ich twarze. Do rana wszystkich ich rozstrzelali. A pod koniec kwietnia albo na początku maja w piwnicy złapali dwóch Buriatów. Nie wiem, czy sami się poddali, czy nasi ich znaleźli. Pewnie Buriaci się przestraszyli: zostaliby rozstrzelani, a tak chociaż przeżyli.

— Teren wsi rozminowują?

— Tak, prawie codziennie coś tu znajdują. Nawet staruszka ostatnio szła i znalazła pocisk. Rozminowują.

— Co Pan czuł, kiedy wrócił do wsi po tym, jak wyzwoliły ją Siły Zbrojne Ukrainy?

— Oj, nawet nie wiem, jak to wyrazić… Kiedy jechałem, wiedziałem, że mój dom jest zburzony, ale moja mama została tu, pod okupacją, przez miesiąc nie mogliśmy się z nią skontaktować, prosiliśmy wolontariuszy, ale ona nie chciała wyjechać, została tu. Dzięki Bogu, wszystko dobrze. Wróciliśmy. We wsi niewiele domów ocalało – może jakieś 5 procentów.

— Czy zwracał się Pan do instytucji państwowych o pomoc w odbudowie zrujnowanego majątku?

— Dzwonimy, mówią, żeby czekać [wywiad został nagrany w czerwcu 2022 roku – red.]. Kiedy po ewakuacji przebywaliśmy w obwodzie winnickim, poszedłem na policję. Miałem zdjęcia zniszczonego domu, napisaliśmy oświadczenia, przedstawiliśmy dowody. Wydali nam akt, a dokumenty wysłali do Kijowa. Ale rozpatrywać będą pewnie dopiero, jak się wojna skończy. Złożyłem też dokumenty w Wysznewym. Mam udokumentowane, że mój dom został zniszczony przez wojska rosyjskie.

Tekst: Aleksandr Wasiljew

Tłumaczenie: Katarzyna Syska


Materiał został przygotowany przez Charkowską Grupę Obrony Praw Człowieka w ramach globalnej inicjatywy T4R (Trybunał dla Putina).



Projekt jest finansowany przez Praskie Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego. Informacje o projekcie można znaleźć tutaj.